Spotkanie ze Stanisławem Sochą
Rodzinna fotografia, jak wiele podobnych w naszych albumach. Na pierwszy rzut oka zrobiona została w okresie międzywojennym. Na niej siedzą, patrząc w obiektyw aparatu rodzice wraz z pięciorgiem dzieci. Ludzie sfotografowani kilkadziesiąt lat temu to rodzina mojego rozmówcy, Stanisława Sochy, wieloletniego dyrektora Miejskiej Biblioteki Publicznej w Leżajsku i społecznika.
– Wołyń-polskie Kresy, wielokrotnie wspominane w ostatnich latach w kontekście stosunków polsko-ukraińskich i zbrodni okresu II wojny światowej. Czy to Pana rodzinne strony?
– Tak, tam się urodziłem 9 lutego 1936r. Na leżącej przed nami fotografii siedzą pośrodku moi rodzice: Krystyna i Franciszek a wokół nich moje siostry: Stanisława, Wiktoria, Weronika, Józefa i Jadwiga. Na tej fotografii też jestem, chociaż mnie nie widać. Byłem wtedy w brzuchu mojej mamy. Zdjęcie wykonano w drugiej połowie 1935r. w Wólce Chypskiej na Wołyniu. Nie są to jednak rodzinne strony mojego ojca, który pochodził z Piwody w powiecie jarosławskim, województwie lwowskim. W 1914r. w wieku 18 lat został powołany do armii austriackiej, w której szeregach walczył cztery lata. Po wielkiej wojnie Polska odzyskała niepodległość ale o granice państwa trzeba było walczyć. Mój ojciec uczestniczył w walkach z Ukraińcami o Galicję wschodnią a następnie w wojnie polsko-bolszewickiej.
– Na zdjęciu Pana ojciec ubrany jest w mundur. Czy to znaczy, że był zawodowym wojskowym?
– Nie, chociaż polska osada we wsi Wólka Chypska była zmilitaryzowana a osadnicy odbywali regularne ćwiczenia wojskowe, w tym na strzelnicy. Po demobilizacji w 1922r. ojciec skorzystał z propozycji wyjazdu na Kresy, gdzie dostał majątek o powierzchni 22 hektarów. Udał się tam wraz z grupą byłych żołnierzy oraz z żoną, Katarzyną z domu Duży z miejscowości Gniewczyna.
– 17 grudnia 1920r. Sejm Ustawodawczy uchwalił ustawy o przejęciu na własność państwa ziemi w niektórych powiatach RP oraz o nadaniu ziemi żołnierzom Wojska Polskiego. Jak wiemy osadnictwo wojskowe miało wzmocnić element polski na Kresach i podjąć pracę nad ich gospodarczym i kulturalnym rozwojem. Rozumiem, że rodzice skorzystali z tych właśnie regulacji prawnych.
– Tak, oczywiście. Pani rozumie, że osadnikom było bardzo ciężko. Dla większości były to ziemie zupełnie obce a niejednokrotnie gospodarstwa zniszczone lub zaniedbane. Do trudów codziennego życia dołączyła się niechęć, a często i wrogość, że strony kresowej społeczności, szczególnie ukraińskiego chłopstwa, niektórych ziemian, a także aparatu administracyjnego. Miejscowi mieli uczucie krzywdy, gdyż nie dano im bezpańskiej ziemi. Pomimo uciążliwości starano się żyć normalnie, zakładano rodziny, rodziły się dzieci. Ludzie potrzebowali rozrywek, współtworzyli kulturę. Mój ojciec zaangażował się w życie społeczne, organizował uroczystości z okazji świąt narodowych. Po wybuchu II wojny światowej cała rodzina opuściła Wólkę Chypską w październiku 1939r. i udała się do Gniewczyny a następnie, w 1943r. do Maćkowic w okolicach Przemyśla. Ojciec pracował fizycznie w majątku Skibniewskich a mama zajmowała się domem. Już po zakończeniu wojny w ramach przeprowadzonej reformy rolnej dostaliśmy 5- hektarowe gospodarstwo. We wrześniu 1945r. banda UPA spaliła nasz dom, wówczas władze skierowały nas na ziemie odzyskane. Ojciec
raz jeszcze miał zagospodarowywać przyłączone do Polski ziemie, lecz po rozeznaniu sytuacji nie zdecydował się na wyjazd. Cały czas angażował się w życie społeczne; był aktywnym działaczem ludowym, starał się założyć szkołę rolniczą.
– W czasie wojny osiągnął Pan wiek szkolny. Jak przebiegała Pana edukacja?
– Szkołę podstawową ukończyłem w Przemyślu, podobnie jak zakończoną maturą w 1954r. szkołę średnią. Ze względu na zainteresowania historyczne zdecydowałem się podjąć studia na kierunku historyczno-filozoficznym na Uniwersytecie Jagiellońskim. Z powodu śmierci ojca i braku środków finansowych przerwałem studia i podjąłem pracę w Powiatowej Bibliotece Publicznej w Przemyślu. Po kilkunastu latach, gdy pracowałem na stanowisku kierownika działu instrukcyjno- metodycznego, zaproponowano mi pracę w Powiatowej i Miejskiej Bibliotece Publicznej w Leżajsku.
– Jak wspomina Pan pierwsze chwile w naszym mieście?
– Leżajsk był wówczas małym miasteczkiem, Biblioteka uległa spaleniu a ja miałem zająć się odbudową. Literatura i książka miała wówczas ogromny wpływ na kształtowanie świadomości człowieka. Zdecydowałem się więc zająć odbudową i osiedlić w Leżajsku. Trudne to były czasy, więc miałem wiele obaw, ale zwyciężyło poczucie wielkiej odpowiedzialności za upowszechnianie czytelnictwa wśród dzieci, młodzieży i dorosłych.
– Jakie cele postawił sobie Pan obejmując stanowisko dyrektora biblioteki?
– Pierwszym była odbudowa biblioteki po pożarze, który miał miejsce w grudniu 1970 r. Zdobycie materiałów i przeprowadzenie prac remontowo-budowlanych w tamtych czasach nie było łatwe. Dwa miesiące wahałem się czy przyjąć posadę i zaangażować się w to całe przedsięwzięcie, ale kiedy zaczęły przychodzić zamówione materiały i projekt był gotowy postanowiłem podpisać umowę o pracę. Osobiście zamawiałem to co było potrzebne, nadzorowałem rozładunek, organizowałem transport i magazynowanie materiałów. Ludzi trzeba było pilnować i dbać o harmonogram prac. Remont trwał do 1973 r. ale cały czas biblioteka funkcjonowała, chociaż w innym miejscu. Po przeniesieniu i zabezpieczeniu księgozbioru we wrześniu 1971 r. wznowiono wypożyczanie książek w ówczesnym budynku Merino na parterze.
– To na pewno było duże wyzwanie zawodowe, któremu Pan sprostał. Chciałabym jednak zapytać o życie prywatne. Jak Pan postrzegał ówczesny Leżajsk, jego mieszkańców, jak się Pan w nim odnalazł i zaklimatyzował?
– Miasto zrobiło na mnie pozytywne wrażenie, chociaż było dużo mniejsze od Przemyśla, z którego przyjechałem. Nie zapewniono mi mieszkania toteż pojawiły się podstawowe trudności bytowe. Wynajmowałem pokój u rodziny koleżanki z klasy do grudnia 1971 r. kiedy to zaproponowano mi pół wolnego domu przy ul. Podleśnej. W drugiej części budynku mieszkała babcia i ciocia mojej żony, Małgosi. Tutaj się poznaliśmy i tu mieszkamy od ponad 40 lat. Mamy pięcioro dzieci; trzech synów: Bernarda, Lecha i Macieja oraz dwie córki: Marię i Irenę. Jestem dumny z mojej rodziny, dzieci są opiekuńcze i empatyczne, wszystkie wykształcone i uzdolnione artystycznie (to po mamie).
– Wróćmy do spraw zawodowych. Funkcję dyrektora biblioteki sprawował Pan 20 lat, jaki miał Pan pomysł na funkcjonowanie placówki?
– Upowszechnianie czytelnictwa oraz działalność kulturalno- oświatowa stała się jednym z ważniejszych działań kulturalnych na terenie miasta, jakie realizowała biblioteka. W latach osiemdziesiątych na terenie miasta działały Miejska Biblioteka Publiczna i podległe jej trzy filie: Filia nr 1 na osiedlu Tysiąclecia, Filia nr 2 na osiedlu im. J Krasickiego i Filia nr 3 w Szpitalu Miejskim. Tą ostatnią założyłem z myślą o zaspokojeniu potrzeb czytelniczych pacjentów w szpitalu jak i personelu. Punkty biblioteczne istniały w zakładzie dziewiarskim Mewa, oraz w przedszkolach nr 2 i nr 4. Wiele było problemów z bazą lokalową, pomimo licznego zainteresowania czytelników. W skład kadry merytorycznej wchodzili: Władysława Długosz, Janina Kiełboń, Maria Płoszaj, Mieczysława Maruszak, Danuta Kędzierska, Marta Walawska, Marta Wirska, Elżbieta Bereziewicz, Mieczysława Wiatrowicz, Zofia Kijowska, Bogumiła Brudniak, Irena Rowińska, Alina Gut. Pracownicy administracji i obsługi to: Aleksandra Kościółek, Józefa Bałut, Czesław Kosciółek, Kazimiera Szeremeta.
– Jaką działalność, oprócz wypożyczania książek prowadziła biblioteka w latach 70. i 80.?
– Dzięki dużemu wsparciu finansowemu lata 70. były najlepszym okres w funkcjonowaniu placówki. Systematycznie powiększaliśmy księgozbiór, organizowaliśmy imprezy i uroczyste obchody rocznic oraz świąt. Systematycznie odbywały się spotkania z literatami, naukowcami z różnych dziedzin i specjalności. Odbyło się wówczas wiele sesji popularno-naukowych o tematyce historycznej i regionalnej, w których uczestniczyli m.in. Józef Depowski, Józef Półćwiartek, Kazimierz Kuźniar, Julian Słupek, Zbigniew Andres, Ryszard Górnisiewicz.
Spośród wielu literatów, chciałbym wymienić Romana Turka, Aleksandra Ścibor- Rylskiego, Zbigniewa Domino, Eugeniusza Paukszta. Ponadto biblioteka był inicjatorem i organizatorem
różnorodnych form promocji imprez kulturalno-światowych, spotkań autorskich i sesji popularnonaukowych.
– Współcześnie dużo uwagi poświęca się problemowi czytelnictwa wśród dzieci i młodzieży. Jedną z takich akcji jest np. „Cała Polska czyta dzieciom”. Jakie miejsce w działalności biblioteki przed kilkudziesięcioma laty zajmował młody czytelnik?
– Zawsze warto inwestować w młode pokolenie, które jak zwykło się mówić jest przyszłością Narodu. To jest prawda, niezależnie od czasów w jakich się żyje. Dlatego też Biblioteka współpracowała ze szkołami w zakresie realizacji programów nauczania oraz procesu wychowawczego. Efektem tych działań była duża frekwencja młodzieży biorącej udział w organizowanych przez placówkę konkursach, lekcjach bibliotecznych, wystawach itp. Z myślą o najmłodszych czytelnikach zorganizowaliśmy Oddział dla dzieci, który mieścił się początkowo na pierwszym piętrze budynku biblioteki a później przeniesiony został na parter. W pomieszczeniach oddziału zorganizowaliśmy we współpracy ze Związkiem Nauczycielstwa Polskiego naszą sztandarową imprezę-obchody roku Janusza Korczaka. Ponadto w latach 80. działał przy nasze placówce Kuratorski Ośrodek Pracy z młodzieżą zorganizowany przy pomocy i pod nadzorem Wydziału dla nieletnich sądu w Łańcucie.
Zajęcia z grupą kilkunastu dzieci z rodzin dysfunkcyjnych prowadzili zatrudnieni na zlecenie nauczyciele.
– Jaki jest Stanisław Socha?
Zawsze angażowałem się w to co robiłem. Podejmowałem wyzwania chętnie, ale odpowiedzialnie. Nie zawsze wszystko udawało się zrealizować zgadnie z wcześniejszym planem. Tutaj przypominają się obchody roku kopernikowskiego: miało być bardzo uroczyście i z rozmachem a było skromnie. Każde doświadczenie przyjmowałem jako naukę i starałem się wyciągać wnioski na przyszłość.
– Nie sposób nie zapytać o Pana zainteresowania i oczywiście o ulubione książki.
– Pierwszą moją książką był Robinson Crusoe przeczytany jeszcze w latach okupacji. Od zawsze interesuję się historią, szczególnie współczesną i II wojną światową i o tej tematyce
książki najchętniej czytam. Poza tym to każda dobra książka staje się moim przyjacielem.
– Dziękuję za rozmowę.
Autor wywiadu: Iwona Tofilska